Recenzja filmu

Matrix Reaktywacja (2003)
Lilly Wachowski
Lana Wachowski
Keanu Reeves
Carrie-Anne Moss

The Matrix has me

<i>The Matrix is everywhere. It is all around us, even now in this very room. It is the world that has been pulled over your eyes to blind you from the truth.</i> <a
The Matrix is everywhere. It is all around us, even now in this very room. It is the world that has been pulled over your eyes to blind you from the truth. "Matrix" film - legenda, dzieło, które już od dawna żyje nie tylko na kinowym ekranie, ale i poza nim. "Matrix" stał się tematem prac naukowych, panelowych dyskusji i rozpraw, zainspirował innych filmowców oraz odcisnął swe piętno na sposobie realizacji filmów akcji, które obecnie nie mogą obejść się bez odrobiny kung fu, czy bohaterów ubranych w skórzane stroje i długie, czarne płaszcze. Wachowscy decydując się na realizację kontynuacji "Matrixa" stanęli przed trudnym zadaniem - musieli zmierzyć się z legendą, którą stworzyli. Niestety, w moim przekonaniu braciom nie udało się przeskoczyć poprzeczki, której wysoki poziom sami ustawili. Co najwyżej stanęli na wysokości zadania. Film rozpoczyna się dokładnie w tym samym momencie, kiedy kończy się "Ostatni lot Ozyrysa". Zion jest w niebezpieczeństwie. 250 000 Strażników czeka na powierzchni Ziemi, żeby zaatakować ostatnie i jedyne miasto ludzi, którzy mają zaledwie 72 godziny aby przygotować się do obrony. Za radą Wyroczni Neo, Trinity i Morfeusz wyruszają na poszukiwania Klucznika, programu, który może otworzyć drzwi prowadzące do Źródła - centralnej jednostki Macierzy. Wierzą, że w ten sposób powstrzymają maszyny przed atakiem. "Matrix Reaktywacja" zaczyna się dokładnie, jak nakazywał mistrz Hitchcock - "trzęsieniem ziemi". Otwierająca scena przedstawiająca atak Trinity na silnie strzeżony budynek rzuca nas w sam środek akcji. Mamy tam wszystko, czego oczekiwaliśmy: sceny walki, pojedynek z agentem, zwolnione ujęcia i bullet time. Jest dobrze. Schody zaczynają się później, z chwilą, kiedy nasi bohaterowie docierają do Zionu - ostatniego i jedynego ludzkiego miasta. Cieszę się, że Wachowscy wprowadzili do świata matrixa nowych bohaterów, że znacznie go rozbudowali. Szkoda tylko, że nie za bardzo wiedzieli co z tymi wszystkimi postaciami zrobić. Cały fragment dotyczący Zionu obfituje w informacje. Dowiadujemy się m.in., że Morfeusz był kiedyś związany z Niobe - kapitanem statku Logos, a obecnie rywalizuje o jej względy z komandorem Lockiem. Poznajemy system polityczny miasta (który na odległość 'śmierdzi' "Gwiezdnymi wojnami") oraz odkrywamy, że nie wszyscy ludzie wierzą w Przepowiednię, a część z nich traktuje Morfeusza wręcz jak wariata. To wszystko wzbogaca świat "Matrixa", czyni go większym, pełniejszym i bardziej wiarygodnym. Niestety, informacje te zostały przedstawione w nieciekawy sposób - wypełniony banalnymi dialogami ("Dobranoc Zionie"), scenami nie mającymi żadnego wpływu na dalszy rozwój akcji (powrót Linka do domu, gdzie zbiera burę, za to, że bywa w nim tak rzadko) i ciężkimi metaforami (Morfeusz - Mojżesz), które miejscami nudzą, a najczęściej śmieszą. Zupełnym nieporozumieniem jest także scena miłosna, dla której tłem jest dzikie techno-party w wykonaniu mieszkańców Zionu. Po pierwsze, pasuje ona do filmu jak przysłowiowa pięść do oka, po drugie, również nie wnosi niczego do fabuły. Po prostu jest. I tyle. Bez niej, film byłby równie dobry. Na szczęście wizyta w Zionie nie trwa wiecznie. Wraz z opuszczeniem miasta przez załogę Nabuchodonozora akcja szybko nabiera tempa i rumieńców. Oczywiście zdarzają się później wpadki w stylu: 'pocałunek za informacje', ale występują sporadycznie i częściej śmieszą, niż irytują. Prawdziwa zabawa rozpoczyna się po spotkaniu z Wyrocznią, kiedy Neo dowiaduje się, że "Matrix" jest nie tylko wiezieniem dla umysłów miliardów ludzi, ale również schronieniem dla programów - wygnańców, którym grozi skasowanie przez główną jednostkę. Wprowadzenie tego wątku pozwoliło Wachowskim na ciekawe rozwinięcie dalszej akcji oraz przywrócenie postaci agenta Smith (rewelacyjny Hugo Weaving), który po ostatnim spotkaniu z Neo został obdarzony możliwością powielania samego siebie. Najlepsze jednak bracia zostawili na koniec. Spotkanie z Architektem i potyczka ze Strażnikami po opuszczeniu "Nabuchodonozora" to zdarzenia, które 'wywracają' do góry nogami całą naszą dotychczasową wiedzę na temat matrixa i dają możliwość nowej, szerokiej interpretacji filmu. "Matrix Reaktywacja" pozostawia widza z całą masą pytań. Jeżeli tylko Wachowskim uda się znaleźć na nie inteligentne odpowiedzi to "Matrix Rewolucje" może okazać się najlepszą częścią cyklu. Scenariusz "Matrix Reaktywacja" zdecydowanie kuleje, ale na szczęście na tę przypadłość nie cierpią sceny akcji, których realizacja zapiera dech w piersiach. W filmie nie zabrakło oczywiście pojedynków kung fu, za których choreografię po raz kolejny odpowiedzialny był Yuen Woo-Ping ("Pijany mistrz", "Żelazna małpa"). Sceny nie robią już takiego wrażenia, jak w części pierwszej, niektóre układy są wręcz kalkami tego co widzieliśmy w filmie z 1999 r., ale i tak 'dają radę'. Co prawda niekiedy ma się wrażenie, że część potyczek zostało dodanych do filmu tylko po to, żeby było fajniej - tak jest np. w przypadku walki z Neo z Serafinem (wyjaśnienie, że człowieka poznaje się po tym jak walczy mnie nie zadowala), czy z powielonym Agentem Smithem. Sceny te nie wnoszą nic nowego do fabuły, ale szczerze powiedziawszy wcale mi to nie przeszkadza. Są fajne. :) (choć w paru miejsach widać jednak, że aktorzy zostali zastąpieni przez komputerową animację). Sekwencją, która na pewno na długo zostanie w naszej pamięci jest trwający ponad 14 minut pościg na autostradzie - najbardziej widowiskowy fragment "Matrix Reaktywacja". To trzeba zobaczyć, bo żaden opis nie jest w stanie oddać tego, co dzieję się wtedy na ekranie. Powiem jedynie, że wszystkie sceny pościgów, jakie widzieliście do tej pory, mogą się zwyczajnie schować, a Wachowskim udało się po raz kolejny pokazać coś, czego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. "Matrix Reaktywacja" to film, w którym kreacje aktorskie pozostają w cieniu efektów specjalnych o walk kung fu, ale na szczęście znalazło się wśród nich kilka perełek. Przede wszystkim powrócił agent Smith, moja ulubiona postać z "Matrixa". Po raz kolejny wcielił się w niego Hugo Weaving i po raz kolejny w moim przekonaniu okazał się on największą gwiazdą obrazu. Niewiele gorzej wypadł Lambert Wilson w niewielkiej roli cynicznego Merovinga. Scena, w której zachwala on francuskie przekleństwa rozbawi każdego. Dobrze wypada także Carrie-Anne Moss, która w skórzanych strojach prezentuje się, jak zawsze zniewalająco. ;) Nie da się ukryć. "Matrix Reaktywacja" nie robi już takiego wrażenia, jak cześć pierwsza, ale bez wątpienia pozostaje filmem, który trzeba zobaczyć. Zachęcam do wycieczki do kina. Fabuła nieco rozczarowuje, ale jako widowisko "Matrix Reaktywacja" zasługuje na najwyższe uznanie. Co mogę powiedzieć. The Matrix has me. :)
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nieraz w historii kina było już tak, że film oddawany do sal kinowych był dokładnym przeciwieństwem tego,... czytaj więcej
Z kontynuacjami dzieł jest tak, że z góry skazane są na porażkę. Zazwyczaj świeżość i pomysły oryginału... czytaj więcej
"A mogło być tak pięknie..." - tych słów recenzenci często używają w wypadku kontynuacji. I ja pozwolę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones